Lato minęło, jesień idzie, dziś rano pierwszy raz moją okolicę spowiła lekka mgiełka. Uwielbiam. Niestety, lato minęło, a wraz z nim szansa na złapanie odrobiny słońca. Więc, niczym wytarzana w dzikich harcach w mące córka młynarza, jestem biała. Zwłaszcza moje nogi takowe są. Ja je nawet latem czasem opalam. Ale o ile słonko pięknie osiada na moich ramionach, plecach, dekolcie, to niestety nogi są słońcoodporne.
Jednak końcówka tego lata minęła u mnie pod znakiem eksperymentu ze specyfikiem od Vita Liberata i muszę przyznać - w ogólnej opinii - bardzo się polubiliśmy. Mam dosłownie chyba jedno maleńkie zastrzeżenie ale o tym na końcu.
Pianka Vita Liberata Luxury Tan 2-3 Week Tan Mousse zasługuje na miano ekskluzywnego samoopalacza. Ale o jej ekskluzywności nie świadczy jedynie cena. Co mnie w tej piance urzekło? Chyba przede wszystkim jej właściwości pielęgnacyjne i to, że nie potrzeba pod nią ani na nią (pod nią wręcz nie jest zalecone) stosować nic nawilżającego. Nie wysusza skóry i dobrze ją pielęgnuje. Nie ma się jednak co dziwić - na pierwszym miejscu w składzie jest wyciąg z aloesu.
Drugą pozytywną cechą jest to, że to chyba najmniej pachnąca samoopalaczem pianka jaką kiedykolwiek używałam. Nie napiszę "śmierdząca" bo może to dziwnie brzmi, ale w jakiś sposób zapach typowego samoopalacza przypomina mi mój ulubiony zapach.... kocich łapek :D "Hej, jestem Kasia i jestem fetyszystką" :D A całkiem serio - te zapaszki na całym ciele nie należą do przyjemnych. Tutaj w normalne dni nie jest on praktycznie wyczuwalny. Kiedy czułam go minimalnie? W ogromne upały, jakie tego lata nawiedziły nasz kraj. Skóra zaraz po umyciu praktycznie się pociła i wtedy faktycznie lekka woń była wyczuwalna, ale to nie było nic ostrego i nieprzyjemnego.
Trzecim plusem tego produktu jest to, że umiejętnie nałożona nie smuży. Śmieszna sprawa. Pierwsza moja aplikacja, hojna i totalnie nie wyczuta, skończyła się zaciekami. Ale to tylko z mojej winy gdyż nakładałam go po prostu za dużo. Kolejne to już spory sukces - jedyne miejsce, gdzie muszę trochę bardziej uważać to kostki i przeguby. Ale po prostu nakładam tam dużo mniej preparatu, działam praktycznie bez dokładania pianki. Dobre jest w tej piance to, że ewentualne nierówności znikają po pierwszym prysznicu, w jakiś magiczny sposób - opalenizna jest nadal, a smug nie ma.
Teraz kwestia koloru. Gdybym miała pomarudzić, to powiedziałabym, że z chęcią znalazłabym w gamie odcieni taki dla ekstremalnie bladych skór. Odcień jaki otrzymałam to Medium jak dla wyżej wspomnianej córki młynarza mógłby być minimalnie jaśniejszy. Na plus przypisuję mu to, że nie jest pomarańczowy: skóra naprawdę wygląda na opaloną, a nie jak zabarwiona hektolitrami napoju kubusiopodobnego. Owszem, mogłaby być odrobinę jaśniejsza. Najwyżej efekt można by stopniować i dodawać jej coraz więcej. Ale jakoś sobie poradziłyśmy, ja i Ona :)
Jest też jeszcze jedna sprawa. Rękawica. Jest świetna do nakładania takiej pianki, widzę dużą różnicę między tym jak nakładało się tę, a choćby piankę z Avonu do której rękawicy nie miałam. Ale niestety jest ona bardzo delikatna, sądzę, że dokona swego żywota szybciej niż zawartość butelki z pianką więc o ile sama faktura rękawicy jest genialna, o tyle można by popracować nad jej wytrzymałością :) To taka sugestia dla producenta.
Udało mi się uchwycić dla Was efekt, jaki daje jedna aplikacja. Poświęciłam się dla sprawy i tak - cały jeden ciepły dzień przechodziłam w spodniach 3/4 z jedną nogą opaloną, a drugą kompletnie białą :D Ale czułam, że tylko tak mogę Wam zademonstrować naprawdę subtelny efekt, jaki daje ten produkt. Do tego pokazałam moje brzydkie nogi czego normalnie nie robię mając na względzie Wasze dobro.
Pierwszy raz publicznie pokazuję moje parówkowe paluchy, z których śmieje się nawet moja rodzona Matka. Takie pluszaki mam, nic nie poradzę, nie na nich macie się skupiać! Widać różnicę, prawda? Subtelnie bo subtelnie ale taki właśnie efekt daje jedno nałożenie pianki na drugi dzień.
Pierwszy raz publicznie pokazuję moje parówkowe paluchy, z których śmieje się nawet moja rodzona Matka. Takie pluszaki mam, nic nie poradzę, nie na nich macie się skupiać! Widać różnicę, prawda? Subtelnie bo subtelnie ale taki właśnie efekt daje jedno nałożenie pianki na drugi dzień.
Macie tę piankę lub inny produkt marki Vita Liberata? Jakie są Wasze doświadczenia z samoopalaczami w ogóle?

Różnicę widać, bardzo delikatną i naturalną! :D
OdpowiedzUsuńNieopalalne nogi...skąd ja to znam! Moje nogi mają wrodzony filtr przeciwsłoneczny plus milion:D
OdpowiedzUsuńjestem fanka produktów tej marki;)
OdpowiedzUsuńMy dear, gdzie mogę nabyć to cudeńko? Zawsze używałam samoopalacza lancaster, jednak jestem skłonna skusic sie na ta piankę 😊
OdpowiedzUsuńProdukty Vita Liberata są dostępne w każdej Sephorze :-)
UsuńFajnie wygląda! Bardzo ładny kolor! Ja nadal mam nogę bardzo poobijaną i nie mam jak zabrać się do tej recenzji :-/
OdpowiedzUsuńa ja jeszcze nic od nich nie miałam
OdpowiedzUsuńSuper, że odważyłaś się dla nas pokazać efekt przed i po :) Nie ma to jak rękawica do samoopalacza ;)
OdpowiedzUsuńJestem wielką fanką Vita Liberata, efekt utrzymuje się u mnie bardzo długo :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się efekt ;)
OdpowiedzUsuńFajny efekt :) Ja mam balsam i też jestem zadowolona :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się efekt, jak naturalna opalenizna ; ) Na paluszki nie patrzyłam! ;D
OdpowiedzUsuńBardzo naturalny,ładny efekt;)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie używałam samoopalaczy :)
OdpowiedzUsuńoczywiście, że widać różnicę! ja też się skusiłam, ale cholera jestem trochę leniuchem w takich kwestiach:(
OdpowiedzUsuńCiekawy produkt : )
OdpowiedzUsuńRękawica na pewno ułatwia nakładanie pianki. Przynajmniej na dłoniach nie zostają poźniej ciemne plamy, ja zawsze miałam z tym problem. Efekt, jak na jedną aplikację, jest naprawdę zadowalający.
OdpowiedzUsuńŚwietny efekt, bardzo doceniam Twoje poświęcenie :)!
OdpowiedzUsuńEfekt mi się podoba :)
OdpowiedzUsuń