Moja niedawna wizyta w Londynie nie mogła nie poskutkować zakupami. Część z nich, łupy z nowości marki Urban Decay widzieliście w poście KLIK. O kosmetykach marki Rituals słyszałam, czytałam i nie powiem, miałam na nie ochotę, jednak podeszłam do nich totalnie bez przygotowania. Tak jak zwykle jako blogerka i zakupoholiczka robię spore rozeznanie w temacie zanim coś kupię, zwłaszcza marki zupełnie mi obcej, tak tym razem poszłam na żywioł.
Ale jak tu nie iść na żywioł, kiedy na Twoim rodzimym lotnisku we Wrocławiu pierwsze, na co się natykasz na strefie to... półka z Rituals...! A że panicznie boję się latać, pomyślałam, że osłodzę sobie czekający mnie lot. I połasiłam się na dwa produkty do pielęgnacji ciała z pomarańczowej linii Touch of Happiness. Dosłownie po jednym niuchu testera zakochałam się bez pamięci i powzięłam decyzję, że skoro u nas jest to na pewno na Stansted też będzie. A ja mam tak, że jak coś mnie chwyci za serducho to męczy i nęci. I tym sposobem w drodze powrotnej osłodziłam sobie lot jeszcze dwoma zestawami, myślę, że doczekacie się jeszcze niejednej recenzji. Ale dzisiaj dwa produkty, od których się zaczęło.
Olejek do mycia ciała Fortune Oil swoją konsystencją i właściwościami przypomina mi olejek L'Occitane (recenzja TU). Jego płynna lekko olejowa konsystencja pod wpływem wody na skórze zmienia się w kremową emulsję, która dobrze myje i pozostawia skórę miękką i lekko odżywioną. I bardzo subtelnie pachnącą. Aromat tylko z początku jest rześki i świeży, kojarzy mi się z mieszanką słodkich i jakby gorzkawych pomarańczy z orzeźwiającym tonikiem. Po chwili ociepla się, nabiera delikatnych akordów mokrego drewna i świeżego lasu. Bardzo szybko ucicha, dlatego ogromnie się cieszę, że istnieje dopasowany do niego balsam.
Moja wersja kremu Touch of Happiness jest podróżna, 70ml, na bezcłówce nie chciałam kupować wielkich opakowań bo potem musiałabym z tym lecieć w obie strony ale dzięki kochanej Martusi już niedługo stanę się posiadaczką balsamu w regularnej wielkości. Miłość!
Początek kremu do ciała w zasadzie brzmi podobnie do opisu aromatu olejku do mycia ciała. Jest jednak później dużo bardziej złożony niczym rasowe perfumy. Kiedy układa się na skórze, nadal w tle czuć musujące cytrusy, ale do tego dochodzi jakaś przedziwna mieszanka - coś jak mleczko kokosowe, połączone ze świeżą liściasto-ogórkowo-aloesową nutą. Ten zapach jest niesamowity, hipnotyzujący, jedyny. Jednocześnie świeży i otulający. Pasuje mi zarówno w ciepłe jak i chłodne dni co już samo w sobie jest fenomenem bo ja raczej dzielę zapachy na pory roku. I faktycznie, aż mordka się uśmiecha wąchając te cuda. Więc nazwa jak najbardziej trafiona!
Sam krem ma bardzo dobre właściwości - nawilża skórę, odżywia ją ale nie obciąża. Nie jest tłusty tylko przyjemnie aksamitny. Jest perfekcyjnym dopełnieniem olejku. Pachnie nimi cała łazienka!
Jestem zauroczona tymi kosmetykami, w sklepie na Stansted dumałam nad wyborem chyba pół godziny, niuchając wszystko co popadnie, pani konsultantka miała ze mnie świetny ubaw. Ale była przemiła, dostałam masę gratisów, między innymi trzy saszetki innego masła do ciała w którym również się totalnie zakochałam. Dlatego jeszcze nie raz usłyszycie u mnie o tych produktach!
Skład kremu dla tych, których to interesuje:
AQUA / WATER, CYCLOPENTASILOXANE, CETEARYL ALCOHOL, GLYCERIN, CAPRYLIC/ CAPRIC TRIGLYCERIDE, PARFUM / FRAGRANCE, CETEARETH-20, PHENOXYETHANOL, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL, DIMETHICONE, PROPYLENE GLYCOL, GLYCERYL STEARATE, ISOHEXADECANE, TOCOPHERYL ACETATE, CETEARETH- 12, ALLANTOIN, CARBOMER, CAPRYLYL GLYCOL, TOCOPHEROL, POTASSIUM SORBATE, LINALOOL, CETYL PALMITATE, ALCOHOL, OLUS (VEGETABLE) OIL, LIMONENE, SODIUM HYDROXIDE, HEXYL CINNAMAL, CITRUS AURANTIUM DULCIS (ORANGE) FRUIT EXTRACT, BUTYLENE GLYCOL, CITRONELLOL, CENTELLA ASIATICA (GOTU COLA) HERB EXTRACT, JUNIPERUS VIRGINIANA (CEDER) WOOD EXTRACT, BAMBUSA VULGARIS LEAF EXTRACT, RIBOFLAVIN, SORBIC ACID.
Olejek do mycia ciała Fortune Oil swoją konsystencją i właściwościami przypomina mi olejek L'Occitane (recenzja TU). Jego płynna lekko olejowa konsystencja pod wpływem wody na skórze zmienia się w kremową emulsję, która dobrze myje i pozostawia skórę miękką i lekko odżywioną. I bardzo subtelnie pachnącą. Aromat tylko z początku jest rześki i świeży, kojarzy mi się z mieszanką słodkich i jakby gorzkawych pomarańczy z orzeźwiającym tonikiem. Po chwili ociepla się, nabiera delikatnych akordów mokrego drewna i świeżego lasu. Bardzo szybko ucicha, dlatego ogromnie się cieszę, że istnieje dopasowany do niego balsam.
Moja wersja kremu Touch of Happiness jest podróżna, 70ml, na bezcłówce nie chciałam kupować wielkich opakowań bo potem musiałabym z tym lecieć w obie strony ale dzięki kochanej Martusi już niedługo stanę się posiadaczką balsamu w regularnej wielkości. Miłość!
Początek kremu do ciała w zasadzie brzmi podobnie do opisu aromatu olejku do mycia ciała. Jest jednak później dużo bardziej złożony niczym rasowe perfumy. Kiedy układa się na skórze, nadal w tle czuć musujące cytrusy, ale do tego dochodzi jakaś przedziwna mieszanka - coś jak mleczko kokosowe, połączone ze świeżą liściasto-ogórkowo-aloesową nutą. Ten zapach jest niesamowity, hipnotyzujący, jedyny. Jednocześnie świeży i otulający. Pasuje mi zarówno w ciepłe jak i chłodne dni co już samo w sobie jest fenomenem bo ja raczej dzielę zapachy na pory roku. I faktycznie, aż mordka się uśmiecha wąchając te cuda. Więc nazwa jak najbardziej trafiona!
Sam krem ma bardzo dobre właściwości - nawilża skórę, odżywia ją ale nie obciąża. Nie jest tłusty tylko przyjemnie aksamitny. Jest perfekcyjnym dopełnieniem olejku. Pachnie nimi cała łazienka!
Jestem zauroczona tymi kosmetykami, w sklepie na Stansted dumałam nad wyborem chyba pół godziny, niuchając wszystko co popadnie, pani konsultantka miała ze mnie świetny ubaw. Ale była przemiła, dostałam masę gratisów, między innymi trzy saszetki innego masła do ciała w którym również się totalnie zakochałam. Dlatego jeszcze nie raz usłyszycie u mnie o tych produktach!
Skład kremu dla tych, których to interesuje:
AQUA / WATER, CYCLOPENTASILOXANE, CETEARYL ALCOHOL, GLYCERIN, CAPRYLIC/ CAPRIC TRIGLYCERIDE, PARFUM / FRAGRANCE, CETEARETH-20, PHENOXYETHANOL, HELIANTHUS ANNUUS (SUNFLOWER) SEED OIL, DIMETHICONE, PROPYLENE GLYCOL, GLYCERYL STEARATE, ISOHEXADECANE, TOCOPHERYL ACETATE, CETEARETH- 12, ALLANTOIN, CARBOMER, CAPRYLYL GLYCOL, TOCOPHEROL, POTASSIUM SORBATE, LINALOOL, CETYL PALMITATE, ALCOHOL, OLUS (VEGETABLE) OIL, LIMONENE, SODIUM HYDROXIDE, HEXYL CINNAMAL, CITRUS AURANTIUM DULCIS (ORANGE) FRUIT EXTRACT, BUTYLENE GLYCOL, CITRONELLOL, CENTELLA ASIATICA (GOTU COLA) HERB EXTRACT, JUNIPERUS VIRGINIANA (CEDER) WOOD EXTRACT, BAMBUSA VULGARIS LEAF EXTRACT, RIBOFLAVIN, SORBIC ACID.

Uwielbiam kosmetyki Rituals :) miałam oliwke pod prysznic ale wersje Shantu :) i ją uwielbiam. Tą pomarańczową też musze spróbować, bo przepięnie pachnie
OdpowiedzUsuńJeszcze ich nie znam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym wypróbować ich produktów <3
OdpowiedzUsuńweź spróbuj sobie pianki i peelingu Himalaya - przepadniesz jeszcze bardziej ;)
OdpowiedzUsuńPiękna sceneria do zdjęć :)
OdpowiedzUsuńMiałam ten olejek , był cudowny <3
OdpowiedzUsuńJa wiem, że to o kosmetykach, ale jakie piękne zdjęcia! :)
OdpowiedzUsuńPiankę do mycia uwielbiam! Teraz wezmę w obroty olejek! :)
OdpowiedzUsuńI pewnie wkrótce skuszę się na kilka kolejnych dobrodziejstw :)
Wyglądają ciekawie ;) I tak słonecznie w tym klimacie :D
OdpowiedzUsuńZdrowotnieiradosnie
a ja pierwszy raz słyszę i to raczej kusi do wypróbowania, niż odstrasza :D
OdpowiedzUsuńChyba mam coś w zapasach tej marki, ale z Holandii. Chyba że coś pokręciłam :)
OdpowiedzUsuńmuszę koniecznie wypróbować piankę do mycia
OdpowiedzUsuńW uk na każdym kroku można spotkac te kosmetyki ale nigdy nic nie kupiłam. Głupia ja:) muszę powachac i wkoncu coś wybrać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń